Ingerencja państwa w sferę przekonań i prywatności jednostki wciąż się zwiększa. Oddychamy atmosferą, w której jest coraz mniej świeżego powietrza
Diagnoza Senatu Uniwersytetu Warszawskiego jest jednoznaczna: demokracja w Polsce jest zagrożona, instytucje publiczne zawłaszczane przez rządzących, a prawo traktowane instrumentalnie. Czy to słuszna diagnoza ?
Już w pierwszych miesiącach po utworzeniu obecnej koalicji rządzącej - początkowo jeszcze niesformalizowanej - w rozmowach z osobami należącymi do grona twórców podstaw niepodległego i demokratycznego państwa polskiego spotykałem się z pytaniem: "Czy Polska nie wkracza na drogę prowadzącą do jakiejś formy autorytaryzmu?". W okresie, gdy premierem był Kazimierz Marcinkiewicz, nie miałem problemów z odpowiedzią . Twierdziłem kategorycznie - polska demokracja nie jest zagrożona. Nie podobała mi się rządząca koalicja. Moją skrajną irytację wywoływały zapowiedzi budowania IV Rzeczypospolitej i deprecjonowanie dokonań państwa polskiego po 1989 r. - ale nie miałem wątpliwości, że pozostaniemy demokracją.
Dziś mój pogląd jest inny. Oczywiście nie mam wątpliwości, że za jakiś czas odbędą się w Polsce demokratyczne wybory . Wiem, że będą one miały charakter konkurencyjny, a głosy będą liczone uczciwie. Jednak demokracja to nie tylko procedury wyborcze, lecz także przestrzeń wolności jednostki i wspólnoty obywatelskiej. Jakobińska wizja demokracji, w której aktualna większość polityczna narzuca zdanie mniejszości i wprowadza "rządy cnoty", musi prowadzić na manowce, a - jak uczy historia - zdarza się także, że prowadzi do totalitaryzmu.
Jest dla mnie oczywiste, gdyż sam to czuję, że oddychamy atmosferą, w której jest coraz mniej świeżego powietrza. Zakres ingerencji państwa w sferę przekonań i prywatności jednostki systematycznie się zwiększa.
Każda kwestia, której zamierzam poświęcić uwagę, rozpatrywana z osobna mogłaby nie wywoływać przesadnego niepokoju. Jednak zebrane razem tworzą obraz, nad którym nie można przejść do porządku.
Walka o szkołę
ZNP nie jest moją ulubioną organizacją. Już w II Rzeczypospolitej był bardzo lewicowy. W PRL był jednym z "pasów transmisyjnych" władzy, a po 1989 r. wielokrotnie hamował potrzebne przemiany w systemie polskiej oświaty. Jest jednak organizacją legalną i mającą poparcie sporej części środowiska nauczycielskiego. Uważam za rzecz skandaliczną, że wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski pozwala sobie po spokojnej manifestacji ZNP w stolicy - jakże korzystnie różniącej się pod tym względem od niektórych demonstracji organizowanych przez Samoobronę czy "Solidarność" górniczą - zapowiadać, że będzie utrudniał powoływanie na dyrektorów szkół członków ZNP, którzy nie odetną się od komunistycznej przeszłości. Czy można wyraźniej powiedzieć: spróbujcie protestować, to dostaniecie po łapach?
Dyrektorzy szkół, którym "trójki" ministra Giertycha zaleciły wdrożenie programów naprawczych, muszą przedstawić je do zaakceptowania kuratorom, którzy są urzędnikami podporządkowanymi ministrowi. Niezaakceptowanie programu może skutkować odwołaniem dyrektora. Kryteria oceny programów nie istnieją. Łatwo więc sobie wyobrazić, że ta sprawa stanie się "biczem" w rękach zideologizowanego kierownictwa MEN.
Dziwi też pomysł sprawdzania przez ministerstwo, czy uczniowie i nauczyciele nie są zmuszani do udziału w akcjach Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wygląda to na próbę zniechęcenia do udziału w akcji Owsiaka. Nie trzeba lubić Jerzego Owsiaka ani podzielać jego poglądów. Nie sposób jednak zakwestionować wielkiego społecznego znaczenia zainicjowanej przez niego akcji.
Wszystkie te działania kierownictwa MEN - a wymieniłem tylko niektóre - sprawiają wrażenie nacisku wywieranego na środowisko nauczycielskie, zmierzającego jeśli nie do ideologicznego podporządkowania go segmentowi obozu władzy uosabianemu przez wicepremiera Giertycha, to z pewnością do wymuszenia konformizmu. Dla wychowawców młodzieży konformizm jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą się im przytrafić.
Walka z Trybunałem
Premier Jarosław Kaczyński tuż przed wydaniem przez Trybunał Konstytucyjny wyroku w sprawie dotyczącej samorządowców, którzy nie złożyli na czas oświadczeń majątkowych, wyraził publicznie nadzieję, że Trybunał nie ucieknie się do "sztuczek cyrkowych". Jednoznacznie dał do zrozumienia, że w sprawie, w którą rząd tak bardzo zaangażował się prestiżowo i politycznie, każdy wyrok niezgodny ze stanowiskiem rządu będzie traktowany jako dowód politycznej niechęci Trybunału do obozu politycznego premiera. W ustach Kaczyńskiego pojawiła się także pogróżka, że trzeba się zastanowić nad konstrukcją Trybunału.
Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości i prokurator generalny, w wywiadach udzielanych mediom wyraża oczekiwanie, że prezes Trybunału Konstytucyjnego poda się do dymisji, gdyż ośmielił się skrytykować ministra, który w blasku fleszy i kamer telewizyjnych triumfalnie oświadczył, że został ujęty lekarz morderca.
Minister - człowiek, który z racji pełnionego urzędu powinien szczególnie ważyć słowa i nie wystawiać na szwank swego autorytetu - pospieszył z wydaniem wyroku, który prawie na pewno nie zostanie zaakceptowany przez niezawisły sąd. Branie łapówek od pacjentów to rzecz brzydka, którą trzeba ścigać, ale to jednak coś zupełnie innego niż zamordowanie pacjenta.
Kluczowe postacie rządu pomstują na Trybunał Konstytucyjny, zarzucając mu upolitycznienie i niechęć do rządzących. Warto więc przypomnieć, iż Jerzy Stępień, przewodniczący Trybunału, ma za sobą bardzo ładną kartę z czasów opozycji antykomunistycznej, aw wolnej Polsce, zanim został sędzią Trybunału, reprezentował poglądy prawicowe i sympatyzował z ugrupowaniami o takim właśnie profilu politycznym. Sędzia Teresa Liszcz, ogłaszająca wyrok Trybunału w sprawie ważności mandatów samorządowców, przez długie lata politycznie sympatyzowała z braćmi Kaczyńskimi i należała do Klubu Parlamentarnego Porozumienia Centrum. Obojga sędziów w żaden sposób nie można uznać za sympatyków postkomunistycznej lewicy czy nawet PO. Zamiast doszukiwać się politycznych inspiracji w orzeczeniach Trybunału Konstytucyjnego, rozsądniej i uczciwiej byłoby przyjąć, że jego sędziowie kierują się wiedzą prawniczą, rozeznaniem spraw i własnym sumieniem. Podważanie autorytetu władzy sądowniczej przez przedstawicieli władzy wykonawczej zawsze jest czymś niedobrym. Szczególnie jednak w kraju, który jeszcze niespełna 20 lat temu nie znał niezawisłości sędziowskiej.
Walka o lustrację
Prezydencka ustawa lustracyjna jest dużo lepsza od skandalicznej ustawy przeprowadzonej przez PiS i PO w obecnym parlamencie. Nie znaczy to jednak, że jest dobra. Z pewnością wprowadza znacznie gorszy stan od poprzedniego, który określały ustawa lustracyjna przyjęta przez Sejm w 1997 r. i ustawa powołująca IPN z 1998 r. Absurdalnie szeroki zakres lustracji, której podlegają setki tysięcy ludzi, musi rodzić pytanie o sens tej operacji. Publikowanie list agentów ustalanych na podstawie rejestrów UB i SB oraz zasobów IPN stworzy niemałą grupę osób niesłusznie napiętnowanych. Na podstawie dotychczasowego przebiegu lustracji nie mam bowiem wątpliwości, że w pewnych fazach historii PRL bezpieka "poprawiała" statystyki werbunków, a zasady pozyskiwania księży do współpracy wprost zachęcały do takich praktyk.
Osoby niesłusznie zakwalifikowane jako agenci bezpieki będą mogły dochodzić swych praw przed sądami. Będzie to jednak trwało długo, a niezasłużone noszenie - nawet przez krótki czas - piętna konfidenta dla ludzi wrażliwych może być ciężką do wytrzymania torturą duchową.
Tak czy inaczej, lustracja staje się szeroką akcją społeczną, w ramach której o certyfikaty moralności muszą występować setki tysięcy ludzi. Wtej sprawie państwo znowu głębiej ingeruje w życie dużej grupy obywateli.
Walka z pornografią
Grupa posłów PiS wystąpiła z inicjatywą ustawodawczą zakazu wszelkiej pornografii. Posiadanie pornografii wiązać się ma z możliwością wymierzenia przez sąd dwóch lat więzienia. Inicjator tego pomysłu Marian Piłka na pytanie, co jest pornografią, odpowiada - wszystko, co wywołuje podniecenie. Marian Piłka - mój przyjaciel sprzed lat - z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Ruchu Młodej Polski i z redakcji "Bratniaka". Gdyby nie to, że poseł Piłka mógłby się obrazić, miałbym ochotę powiedzieć mu: "Marian! Puknij się w głowę!". Przy tak nieostrych kryteriach pornografii po uchwaleniu takiej ustawy państwo zyskałoby nowy potężny instrument ingerowania i kontrolowania życia prywatnego swych obywateli.
Rewolucja konformistów
Procedury demokratyczne nie wystarczą do przetrwania demokratycznego porządku, poszanowania godności i wolności człowieka ani do zachowania wspólnoty, którą państwo powinno ochraniać. Sama bowiem demokracja proceduralna nie chroni ani przed niebezpieczeństwem totalitaryzmu, ani przed rozkładem społeczeństwa. Szanse na przetrwanie wolności jednostki, wspólnoty i demokracji stwarza wspólny system wartości akceptowany przez społeczeństwo. Przekazywany w rodzinach, w instytucjach wychowawczych i promowany przez państwo. Niektóre z tych wartości powinny być chronione przez prawo.
Moim zdaniem dobrze jest, gdy państwo chroni wartości tradycyjne, na których opiera się cywilizacja zachodnia. Polskie prawodawstwo po roku 1989 miało na tle innych państw europejskich w sprawie ochrony życia, w kwestiach moralnych i obyczajowych charakter raczej konserwatywny. Dobrze, że tak jest. Także w okresach, gdy rządziła lewica, nasze prawodawstwo tworzyło porządek zdecydowanie odmienny od tego, jaki buduje dziś premier José Luis Zapatero w rzekomo katolickiej Hiszpanii. Warto strzec polskiego modelu - ale też nie przesadzać z wprowadzaniem nowych rygorów i zakazów. Muszą one bowiem wywołać reakcję społeczną.
Przede wszystkim jednak nie należy dawać państwu środków służących dalszemu zawężaniu sfery wolności jednostki i ogółu. Nie tylko dla zasady. Także z praktycznego powodu. Władza w państwie znajduje się obecnie w niewłaściwych rękach. Jest szczytem hipokryzji przeprowadzanie "rewolucji moralnej" z "wesołą kompanią" Andrzeja Leppera, której standardy moralne możemy oglądać niemal na każdym kroku, i z komilitonami Romana Giertycha, z których jeden ośmielił się niedawno wzywać do zaklejenia ust Władysławowi Bartoszewskiemu.
W PRL wstrętna była nie tylko narzucana przez władze ideologia. Uwierał nie tylko brak suwerenności i demokracji. Dokuczał mi także konformizm, szeroko obecny przed Sierpniem 1980 r. Panował on w wielu naszych domach rodzinnych, w szkołach, na uczelniach, w zakładach pracy. W dusznej atmosferze panującej w PRL ciężko się oddychało. Za żadną cenę nie można dopuścić do tego, aby wolna Polska upodobniła się do tamtego kraju.
Aleksander Hall