|   Olga Szpunar  - Powinniśmy protestować jak lekarze lub górnicy. Cały dzień, tydzień, miesiąc. I nie myśleć, co stanie się z uczniami. Ale w naszym zawodzie pracują głównie baby, które mają miękkie serca - tak strajkujący wczoraj nauczyciele próbowali tłumaczyć zdecydowaną większość, która do strajku nie przystąpiła. W Małopolsce protestował tylko co siódmy nauczyciel. Do Szkoły Podstawowej nr 26 przyszły jak zwykle przed godziną 8 rano:   matematyczka (24 lata w zawodzie), wuefistka (31 lat pracy), anglistka (4-letni   staż), nauczycielka nauczania początkowego (23 lata w zawodzie). Zamiast z   pierwszym dzwonkiem rozejść się do klas, usiadły przy stole w pokoju   nauczycielskim. Razem z nimi siedziało jeszcze sześć osób, ale nie chciały z   nami rozmawiać ani nawet zdradzić, jakiego przedmiotu uczą. W sumie dziesiątka   strajkujących. Mało, bo szkoła liczy 40 nauczycieli. Ci, którzy nie strajkowali,   podkreślali fatalny termin i formę protestu (tylko dwie godziny i to tuż przed   wakacjami) oraz zniechęcenie wynikające z niewiedzy, co ZNP planuje   dalej.
 Nauczycielka nauczania początkowego z SP nr 26: - Wcale nie   czujemy się osamotnieni. Wiemy, że inni nas popierają. Nie ma ich tu ze względu   na uczniów. Martwili się, co będzie, jak ich zostawią. To sfeminizowany zawód, a   baba zawsze zamiast o sobie, myśli o dzieciach. No i rząd jedzie na naszej   wrażliwości
 
 Sama nie miała takiego dylematu. Do szkoły specjalnie w   dzień strajku została zaproszona grupa z przedstawieniem teatralnym dla   najmłodszych. W świetlicy siedziało kilkanaście osób z klas 4-6. Dwie klasy   zaczęły lekcje dwie godziny później.
 
 Dyrektor szkoły Tomasz Malicki   potwierdza, że wielu nauczycieli przychodziło do niego i mówiło, że popiera   strajk, ale żal im lekcji. - Jesteśmy tuż przed klasyfikacją. Jeśli historyk   prowadzi w klasie jedną godzinę w tygodniu, ma niewiele czasu na przepytanie   uczniów i ewentualne podciągnięcie im ocen - tłumaczy.
 
 - I dlatego   zamiast stać w gęstym tłumie przed szkołą i wykrzykiwać hasła strajkowe,   siedzimy tu same - mówi wuefistka.
 
 Jest ze związku zawodowego   "Solidarność", który oficjalnie odciął się od organizowanego przez ZNP   protestu.
 
 - Związek to nie jest partia, której nie mogę zdradzić. On ma   reprezentować moje interesy. Jeżeli czuję, że inna organizacja mocniej się do   tego przykłada, to po prostu wspieram jej działania. Związki nie mogą dogadać   się tylko na górze. W szkołach dobrze ze sobą współpracują - tłumaczy.
 
 Kiedy nauczycielka nauczania początkowego z SP nr 26 napisała w   poniedziałek na tablicy, że we wtorek będzie strajk i lekcje zaczną się później,   mały Kuba zapytał, czy strajkuje, bo nie ma co jeść. Powiedział też, że może jej   przynosić śniadania.
 
 Anglistce jakiś uczeń niedawno doradził, żeby   wyjechała za granicę, bo zna przecież język.
 
 Iwona, Kasia i Sara z Vc   wiedzą, że nauczyciele strajkują, bo chcą więcej zarabiać. Gabryś z Ic zapytany   o strajk mówi z ociąganiem, że to chyba jakaś zabawa.
 
 Większość uczniów   cieszyła się wczoraj, że przepadły im lekcje. Nie roztrząsali między sobą,   dlaczego tak się dzieje. Rodzice też z nimi o tym nie rozmawiali.
 
 Dlaczego strajkują?
 
 Dwugodzinny strajk   nauczycieli, który odbył się wczoraj w większości polskich szkół, był sprzeciwem   wobec upolitycznienia polskiej edukacji przez Romana Giertycha. Nauczyciele   domagają się 10-procentowych podwyżek płac, rozstrzygnięcia wszystkich kwestii   ich przechodzenia na emerytury oraz zwiększenia nakładów na oświatę. Akcja była   też odpowiedzią ZNP na próbę zdelegalizowania związku. Co dalej? Dziś   przedstawiciele ZNP spotykają się z ekipą rządzącą. Od rozmów uzależniają dalsze   decyzje.
 
   Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków   |