Renata Czeladko
Taki strajk to operetka. Rodzice powinni pocałować klamkę, wtedy ktoś by nas zauważył - komentowali nauczyciele, którzy wzięli wczoraj udział w dwugodzinnej akcji protestacyjnej
Pierwsze zaczęły protestować przedszkola - już od godz. 6.30. Nauczycielki, woźne i pomocnice kucharek z placówki przy Rechniewskiego stały przed wejściem, paliły papierosy, piły herbatę. Na poranny strajk przyjechały nawet te, które wczoraj pracowały na drugą zmianę. Pokazywały sobie paski z wypłaty i dyskutowały o pensjach. Związek Nauczycielstwa Polskiego, który zorganizował akcję na dwóch pierwszych godzinach lekcyjnych, żąda właśnie podwyżek płac w oświacie.
Nie mówcie na nas przedszkolanki
- 762 złotych i 95 groszy. Tyle na rękę zarabia nauczyciel po ośmiu latach pracy. Odtrącają mi wprawdzie ratę pożyczki, ale bez pożyczek nie można wyżyć. Cały czas słyszymy, że wszystkim rosną pensje, gospodarka się rozwija. Czemu my tego nie odczuwamy? - skarżyła się Dorota Lesiak z przedszkola przy Rechniewskiego.
Jolanta Mirosławska (26 lat pracy): - I domagamy się, by nie mówiono na nas przedszkolanki! To brzmi jakbyśmy były gorszymi nauczycielami. A to my uczymy dzieci stawiania pierwszych liter, czytania i samodzielności.
W czasie strajku dyrektorka przedszkola Barbara Sikorska bawiła się z czwórką dzieci. - Pięcioletni Wiktor spytał mnie, czemu dziś tyle pań jest w przedszkolu. Odpowiedziałam, że przyszły, bo lubią pracować. Nie będę przecież tłumaczyć dziecku, że są, bo jest strajk - śmieje się.
O godz. 8 nauczycielki zdjęły nalepki "Strajk". Przedszkole wypełniło się dziećmi, które rodzice dopiero zaczęli przyprowadzać. - Zwykle przychodzę z córką wcześniej. Dziś zrobiłam wyjątek, bo popieram protest. Nauczyciele wykonują ciężką pracę. Jeśli będą lepiej zarabiać, będzie to tylko z korzyścią dla dzieci - stwierdziła pani Julita, mama czteroletniej Moniki.
Anglista pracuje, a klasa strajkuje
O 7.45 rozpoczął się protest w Zespole Szkół przy Stanów Zjednoczonych. Grupka nauczycieli siedziała w pokoju nauczycielskim. - To żaden strajk! Rodzice powinni pocałować klamki w szkołach, wydzwaniać do kuratorium, wtedy ktoś by nas zauważył - irytowała się matematyczka, która dwie wolne godziny wykorzystała na naukę niemieckiego.
Jarosław Przybysławski, historyk, czytał prasę: - Strajkuję dla młodych, którzy dopiero zaczynają pracę. Znam chłopaka, który zarabia 700 zł. To upokarzające.
Przed strajkiem uczniowie pytali go, czemu nie zmieni pracy, skoro mało zarabia. - To zawód wybrał mnie. Interesuje mnie przekazywanie wiedzy i to, że w tej pracy nie ma miejsca na schematy - tłumaczył historyk.
Nauczycielka Danuta Świątkowska nie strajkowała. Przez dwie godziny prowadziła lekcje chemii: - Problemy powinno się rozwiązywać mądrymi rozmowami. Zostając nauczycielem, wiedziałam, na co się godzę.
Na drugiej godzinie gotowy do pracy był też jeden z anglistów. Siedział sam w pustej klasie, bo uczniowie nie dotarli na lekcję. Grupkami snuli się po korytarzach. Większość do szkoły przyszła dopiero po strajku.
Kto źle policzył strajkujących?
ZNP twierdzi, że wczoraj w Warszawie protestowało 313 szkół i przedszkoli (w mieście jest 336 przedszkoli i ponad 650 szkół). Kuratorium podaje inną liczbę. - Do protestu włączyło się 316 placówek z Mazowsza. Wcześniej 714 zadeklarowało, że to zrobi. Wszystkich mamy 5212 - informuje Barbara Tomkiewicz z kuratorium.
Dane zbierało od dyrektorów. W jednej wizytator poprosił o nazwiska strajkujących. Mazowieckie ZNP napisało już w tej sprawie protest do kuratora. - Nie mamy pojęcia, jak kuratorium liczyło strajkujących. Na całym Mazowszu protestowało 46 proc. szkół - dziwi się Wojciech Sierakowski, rzecznik prasowy mazowieckiego okręgu ZNP.
Źródło: Gazeta Wyborcza Stołeczna
|