Popisowiec poruszył w komentarzu do mojego ostatniego wpisu ważną sprawę, mianowicie czym różni się bicie od bicia. Są kraje, np. Szwecja czy Anglia, gdzie dawanie dzieciom klapsa jest zakazane prawem i są kraje, np. Polska, gdzie regularne bicie dzieci pasem jest uznawane za mądrą i skuteczną metodę wychowawczą. Dwie skrajności, wobec których każdy rodzic wcześniej czy później musi sie odnieść.
Gdy mieszkałem w Anglii wydawało mi się, że karanie rodzica za klaps wymierzonych dziecku jest jednym z najbardziej debilnych wynalazków tzw. postępowej kultury. Akurat w przypadku tego kraju rozwój "praw dziecka" i ingerencji państwa w wychowanie jest chyba po części reakcją na tradcyjny, represyjny system wychowania w tamtejszych szkołach publicznych. Jeśli kogoś to interesuje polecam niesłusznie zapomniany film Lindseya Andersona "If" z 1968 roku.
W dalszym ciągu uważam, że nie należy karać rodziców prawnie za dawanie klapsa dzieciom, ale równie silnie jestem przekonany, że każda forma bicia dziecka, włącznie z tzw. niewinnym klapsem jest zła. Każdy rodzic wie, że są chwile kiedy najchętniej rozszarpałby swoje dziecko na kawałki, wyrzucił przez okno, udusił gołymi rękami. (Jeśli ktoś wychował dziecko do dorosłości i nie przeżył takich emocji, to proszę opowiedzieć jak to się robi - chętnie posłucham.)
Bycie rodzicem polega między innymi na tym, żeby się opanować. Żeby różnymi metodami wychowawczymi: karami, pochwałami, własnym przykładem - przezwyciężać kryzysy. Bicie nie może być taką metodą, a jeśli ktoś - tak jak nasi politycy - chwali się, że był bity, albo że sam bije dzieci, znaczy to tylko, że jest niedorozwinięty nie tylko emocjonalnie, ale również umysłowo. Rozumiem i współczuję, ale z pewnością nie mam zamiaru oddawać spraw związanych z wychowaniem moich dzieci takim ludziom.
Dlatego min. nie chcę, żeby państwo karało rodziców za klapsy wymierzane dzieciom. Nie chcę, żeby w ogóle wchodziło do mojego domu, nie chcę, żeby sprawdzało jak i z kim uprawiam seks, nie chcę żeby ograniczało moje prawa do palenia papierosów, albo ich niepalenia, picia gorzały albo niepicia, itd. Generalnie - i tu pewnie różnię się od budowniczych IV RP - uważam, że Polsce potrzebny jest ustrój, w którym będzie jak najmniej państwa i polityków, a jak najwięcej miejsca na inicjatywę zwykłych ludzi.
I jeszcze słówko o Giertychu i Środzie. To są dwie postaci, które ilustrują jedną z najbardziej bolesnych małości polskiego życia publicznego. Chodzi o to mianowicie, że u nas rację ma nie ten kto mówi z sensem, tylko ten, kto należy do słusznej koterii. Środa nie może mieć racji bo jest feministką, a Giertych nie może mieć racji bo jest endekiem. W rzeczywistoci oboje mogą mieć rację, albo sie mylić - zależy co mówią. Np. tezy Środy wydały mi się sensowne, bo pokazywały czym tak naprawdę jest wychowanie. Gdy była u władzy i wygadywała różne dziwne rzeczy, np. na temat Kościoła i przemocy, na tyle na ile umiałem i mogłem krytykowałem to, co robi, teraz gdy mówi z sensem nie widzę powodu dla którego miałbym się z nią kłocić.
Giertych też nie jest diabłem. Program "Zero tolerancji" zawiera rzeczy z sensem: zwiększenie uprawnień nauczycieli w karaniu uczniów, zakaz używania komórek na lekcjach (to chyba oczywiste, że uczeń nie powinien rozmawiać przez telefon w trakcie lekcji), finansowe karanie rodziców za szkody uczynione przez dziecko. Zawiera też rzeczy bez sensu, które generalnie sprowadzają się do większej obecności ministerstwa w szkole: jakieś trójki wojskowe, szkoły specjalne, w których mają uczyć weterani z Afganistanu, itp. Giertych pokazuje w swoich reakcjach na to, co stało się w Gdańsku jak głęboko, od samych trzewi nie lubi on ludzi, a dzieci w szczególności. Może dlatego, że był bity w dzieciństwie. I pewnie dlatego mu nie wierzę.