Minister Hali kończy reformę Handkego
              Kształcenie ogólne
              kończymy na   pierwszej klasie liceum, dalsza nauka odbywa się w klasach   profilowanych.
              Absurd? Nie, to pomysł minister edukacji narodowej Katarzyny   Hali na reformę programu
              nauczania w szkołach ponadgimnazjalnych. Oznacza to,   że np. uczeń, który wybierze profil biologiczno-chemiczny, kontakt z historią   zakończy w pierwszym roku nauki. Efektem takiej reformy będzie ogromne obniżenie   poziomu kształcenia w liceach publicznych, które zmienią się w fabryki   profilowanej siły roboczej. Rolę kuźni przyszłych elit intelektualnych przejmą   szkoły prywatne, które będą realizować rozbudowane programy nauczania. Rzecz   jasna za pieniądze, czyli za czesne, na które stać wyłącznie bogatych.
              Spełni   się marzenie każdego prawdziwego konserwatysty, który nie może się pogodzić z   istnieniem takiego reliktu „komuny" jak egalitarna szkoła dająca wykształcenie   „plebsowi", czyli - jak mawiał premier Kaczyński - „hołocie".
            
            Śmierć inteligencji
            
            Na razie pomysł Hali i jej zastępcy w MEN-ie Zbigniewa Marciniaka wywołuje   wielki opór od lewa do prawa. Nawet w konserwatywnych gazetach. W   „Rzeczpospolitej" Tomasz P. Terlikowsła pisze, że reforma Hali spowoduje „śmierć   liceum w jego klasycznym kształcie". „Ludzie, którzy kończyli liceum -   niezależnie od tego, czy później zostali politechnikami, akademikami -posiadali   pewne wspólne fundamenty kodu kulturowego" - zaznacza autor i dodaje, że to   właśnie się skończy: licea zmienią się po prostu w technika o różnych   profilach.
              W „Dzienniku" pomysł Hali rozbija w proch i pył prof. Marcin Król,   znany intelektualista i historyk idei. Jak pisze, to cios w przyszłą polską   inteligencję. Argumentuje, że do zawodu maklera, czy ślusarza można kogoś   przyuczyć, ale „wiedzy ogólnej, niezdobytej na poziomie szkolnym, nawyku   czytania i dobrego wysławiania się, nawyku myślenia (...) już się dorosłego   człowieka nie da nauczyć".
              W podobnym duchu wypowiada się dla „Trybuny" prof.   Ludwik Stomma, atropolog kultury, wykładowca paryskiej Sorbony. - Liceum powinno   dać uczniowi tę ogólną ogładę umysłową, której tak brakuje -   podkreśla.
              Również prof. Edmund Wittbrodt, minister edukacji w rządzie AWS, a   obecnie senator PO, krytycznie ocenia wizję Hali. - Nie bardzo mi się podoba ten   pomysł. Uważam, że kształcenie ogólne powinno być jak najdłużej prowadzone, żeby   jak najlepiej przygotować młodych do częstego przekwalifikowywania się w   późniejszym życiu zawodowym. Dlatego istotne jest, aby stworzyć im dobrą,   szeroką bazę wiedzy ogólnej - mówi naszej gazecie Wittbrodt.
            
            Tak się nie da
            
            B. minister, który przebywa właśnie w Brukseli, podaje przykład jednego z   belgijskich uniwersytetów, na którym w programie studiów jest część wspólna dla   studentów kierunków technicznych i humanistycznych, a dopiero z czasem następuje   specjalizacja tych kierunków. Były szef MEN pytany, co zrobić z pomysłem   resortu, odpowiada: - Powiem delikatnie, że trzeba się nad tym poważnie   zastanowić.
              Była szefowa MEN w rządzie lewicowym Krystyna Łybacka też jest   przerażona szykowaną reformą. - 16 lat to zbyt wczesny wiek, aby dokonywać   wyboru, który determinuje przyszłą drogę życiową i zawodową - mówi b. minister,   a obecnie posłanka Lewicy i Demokratów. - Żyjemy w cywilizacji informacyjnej,   każdy musi być przygotowany do selekcji informacji. Świat się staje śmietnikiem   informacyjnym i bez dobrej wiedzy ogólnej taka selekcja jest niemożliwa. Wysoki   poziom ogólnego wykształcenia jest dziś niezbędny -podkreśla.
              Krystyna   Łybacka zaznacza, że „wąska specjalizacja nauczania to droga szkoły   amerykańskiej". Opowiada, że pewien jej znajomy, wówczas najmłodszy polski   profesor opuścił przed laty kraj z przyczyn politycznych. Osiedlił się w USA i   po przemianach ustrojowych w Polsce odrzucił możliwość powrotu do Polski. -   Pytałam dlaczego, a on odpowiedział, że z powodu różnicy w poziomie edukacji.   Jego córka wybrała ścieżkę humanistyczną i z matematyki pozostała na poziomie   słupków. W polskiej szkole musiałaby nadrobić dwa, albo trzy lata nauki - mówi   minister.
            
            Jeszcze gorzej
            
            Głosy krytyków reformy Hali brzmią bardzo przygnębiająco. Ale jest jeszcze   gorzej niż się wydaje. Pomysły pani minister nie tyle uśmiercą polską   inteligencję, co bardzo zawężą krąg społeczny, z którego będą się wywodzić   przyszli inteligenci. Ścieżka takiego awansu społecznego zostanie odcięta dla   młodych ludzi z rodzin robotników, rolników, czy bezrobotnych skazanych na naukę   w publicznych szkołach. Po szkole poddanej MEN-owskiej kuracji trudniej będzie   zdobyć indeks najlepszych uniwersytetów, trudniej przebić się do   elity.
              Według Krzysztofa Baszczyńskiego, wiceprezesa Związku Nauczycielstwa   Polskiego, prawdziwym wygranym tej reformy może być oświata niepubliczna. -   Zapewne te ograniczenia w programie, które będą w szkole publicznej, nie będą   występować w szkołach prywatnych. Wielu rodziców uzna zapewne, że nie ma sensu   posyłać dziecka do szkoły, która zawęża treści nauczania. Pod warunkiem że   będzie ich na to stać - podkreśla Baszczyński. Wiceszef ZNP dodaje, że pomysły   Hali przypominają mu koncepcję AWS-owskiego ministra edukacji Mirosława   Handkego, który chciał ograniczyć rolę i znaczenie masowej szkoły   publicznej.
              - W wypowiedziach pani minister można zauważyć nachylenie ku   oświecie niepublicznej. Ale nikt i nic nie może zdjąć z państwa obowiązku   równego dostępu do edukacji na każdym poziomie, bo to gwarantuje konstytucja   -mówi Łybacka.